niedziela, 7 grudnia 2014

O plusach bycia na studiach technicznych

...a dokładniej takich studiach technicznych, gdzie znacznie przeważa ilość mężczyzn, niż kobiet. 

Ale zanim zacznę o moim życiu typowej studentki, chciałabym Was, tych, którzy czytają mojego bloga, jak najserdeczniej przeprosić za tak długą przerwę w pisaniu (aż boję się sprawdzić datę ostatniego posta) i pogratulować, że jeszcze NIKT nie odłączył się od grona obserwatorów. NIKT! Jestem pod wrażeniem, bo ja bym dawno dała sobie z taką 'blogerką' spokój... Ale może właśnie dla tej (prawie) 60-tki powinnam pisać i z takim nastawieniem chcę tutaj wrócić. Małymi kroczkami, powoli, aż wrócę na swoje odpowiednie w hierarchii miejsce.

A teraz wracamy do głównego tematu, czyli STUDIA. 
Jak zapewne zauważyliście mój kierunek studiów do 'babskich' nie należy w żadnym wypadku. Komukolwiek nie powiem o tym co studiuję, zawsze pada pytanie: "Dlaczego? Przecież to męski kierunek..."
I właśnie w tym rzecz...


Wierzcie mi, lub nie, ale nie szłam na mechanikę i budowę maszyn po to, żeby znaleźć sobie męża. Nie, ja tutaj szukam zawodu, ale też zrozumienia. 
Otóż w roczniku na 120 osób przypadły tylko trzy dziewczyny, w tym ja. Dla porównania kontakt z nimi jest na o wiele niższym poziomie, niż z chłopakami, z którymi mam okazję wykonywać różne projekty, laboratoria itp. 

Chłopacy, większość w wieku 19-stu lat mają już pewne doświadczenia z dziewczynami i wiedzą, że jak okres, to nie zachodzimy za skórę, że jak problemy z chłopakiem, to schodzimy z drogi, że jak zła ocena, to pocieszamy i pomagamy. Dziewczyna nigdy nie zrozumie drugiej tak, jak chłopak zwłaszcza wtedy, gdy chce z nami konkurować. 

Tak, to jest najgorsze. Nasza płeć piękna jest wyspecjalizowana w rywalizowaniu między sobą o względy u chłopaków, o oceny, kto lepiej wygląda, kto ma droższe buty, podczas gdy chłopcy rywalizują ze sobą tylko podczas zajęć WF. 

Chore, ale prawdziwe. Sama dobrze się czuje, kiedy dostanę coś lepszego od mojej rywalki (a to ciężka zawodniczka, daję słowo!), ale wszystko w granicach rozsądku. Po co podkładać sobie świnie, skoro mamy razem spędzić pięć lat? Warto? 

Każdy o swoje wyniki na studiach walczy, jak mu zależy. Ja walczę na poziomie średnim, ale walczę. Mam natomiast koleżankę, która zdobywa same piątki i ciągle jej mało, o stypendium chce walczyć bo predyspozycje ma (po trupach do celu, ale będzie hajs dzifko), chociaż i tak spotka ją wróg całego naszego kierunku: mechanika. 

To przedmiot legendarny, a wykładowca jest równie archaiczny. Niezastąpiony. Jedyny i niepowtarzalny. Postrach uczelni. Profesor nad profesorami. I obleje wszystkich. HA! Wtedy będę się śmiała. W końcu wszyscy zapłacą 330PLN, nie będę w tym osamotniona. :) 

Ja dopiero zaczynam, ale już wiem, że warto czasami poświęcić jedno popołudnie na naukę, zamiast siedzenia i gapienia się bezczynnie w ekran (gdybym chociaż posty pisała...). Lepiej raz zostać w domu, niż później uczyć się wtedy, gdy inni mają wolne. 

A Wy? Jak wspominacie swoje studia? A może również jesteście na studiach technicznych i macie jakieś ciekawe doświadczenia, którymi chciałybyście się podzielić? Dajcie znać koniecznie! :)







piątek, 5 września 2014

O życiu w Szkocji

Hiya, jakby to powiedział typowy Szkot! :)



Moje dwutygodniowe wakacje w Szkocji spędziłam głównie w miasteczku Bathgate (ok.40 mil od Glasgow) u rodziców mego lubego. Przez pierwsze trzy dni zupełnie nie mogłam się przyzwyczaić do klimatu, deszczowej i ponurej pogody, a nawet wody w kranie. Właśnie ten czas spędziłam na skarżeniu się na ból brzucha, głowy i ucha.
Gdy wszystko minęło i mogłam spokojnie wystawić nos za drzwi bardzo szybko zauważyłam wiele różnic między naszym krajem, a Szkocją.
Przede wszystkim mentalność ludzi jest zupełnie inna. Nikogo nie interesuje co Pani Kazia ma na obiad, a co Pan Włodek ubrał na zakupy w Tesco. No, chyba, że jest się Polakiem. Tak, dobrze widzicie- cebulandia rozprzestrzenia się z prędkością światła, a ja, pilnie wsłuchująca się w brzmienie cudownego, szkockiego akcentu, słyszałam co chwilę kurwa mać, weź 30 bo się opyla, itp. Nosz cholera jasna! Nawet na kasie w Lidlu oczekiwałam, że obsłuży mnie jakiś rodak, a tu ch*j w bombki strzelił!

Ale dość o Polakach, bo przecież o Szkotach pisać miałam.

Tak więc Szkoci chyba żyją według znanej w Polsce sentencji miej wyje*ane, a będzie Ci dane! Wystarczy spojrzeć na ich ubiór- od razu rzuca się w oczy niedbałość o siebie i lenistwo (albo brak gustu, co kto woli). Bądź, co bądź, jak wielkimi brudasami i leniami by nie byli, przyznać im trzeba, że cierpliwość mają wręcz anielską. Nie widziałam ani razu, by ktokolwiek spieszył się gdziekolwiek z czymkolwiek i jakkolwiek. Przykładem tego była sytuacja w Morrison's, gdzie nastąpiła zmiana kasjerek, która trwała 15 minut i nikt się nie oburzył. Poza mną. No, bo do cholery, ile można się zmieniać?! (typowy polaczek-cebulaczek)

Trzymając się kurczowo tematu zakupów i Szkotów, chcę zwrócić uwagę na to jak bogato im się żyje. Typowy Szkot ma samochód z minimum 2005 roku, dom piętrowy, rodzinę, niewielką, jak na polskie standardy pensję i multum dodatków, które przyznaje mu państwo. A to na remont mieszkania, a to rodzinne na jedno dziecko, a to na drugie, na psa, kota i Bóg jeden wie na co jeszcze.
Ciężko oni nie mają, to na pewno. Zwłaszcza, kiedy w przeciętnym markecie typu Lidl, większość produktów waha się w cenach od 50p. do 2 funtów.
Przeliczając więc nie wartością walut, a ilością, to Szkotowi zarabiającemu 1200 funtów miesięcznie dużo lepiej opłaca się mieszkać w Szkocji, niż Polakowi, który zarobi 1200 złotych mieszkającemu w Polsce. To wszystko zapewne dlatego, że ich pieniądz jest aż pięć razy więcej wart, niż nasz.

Zostawiając codzienny tryb życia przeciętnego Szkota (oni chyba lubią kupować...) warto zwrócić uwagę na to jak malownicze mają otoczenie, bowiem Szkocja jest krajem wzgórz, górek i pagórków pokrytych zieloną trawą, po której stąpają wszelkie kózki, owce, krowy i inne zwierzęta gospodarskie. Zdecydowanie można odetchnąć od codziennych zmagań siadając na ławce na niewielkim wzgórzu i rozkoszując się widokami. Ahh- żyć, nie umierać!

A co warto zwiedzić?
Ja polecam Wam Edynburg pod względem ciekawych budynków i zabytków (właśnie tam mieści się zamek, gdzie nakręcono Harrego Pottera) oraz górę Artura, również w Edynburgu. Jeżeli chcecie się obkupić, koniecznie odwiedźcie najbliższe Primarki- każdy znajdzie coś dla siebie GWARANTUJĘ!
A gdyby ktoś przypadkiem był fanem piłki nożej, koniecznie zobaczcie stadion Celtic w Glasgow- równie ciekawym mieście, choć dużo bardziej nowoczesnym i niebezpiecznym niż Edynburg.

Mam nadzieję, że krótka podróż po Szkocji wraz ze mną nieco Wam przybliżyła jak wygląda życie w tym malowniczym kraju. Trzymajcie się ciepło, póki jeszcze mamy słońce i do następnego postu! :)


wtorek, 26 sierpnia 2014

A po przerwie...

Hej, cześć i czołem!
Tęskniliście? Ja bardzo.
Już w poprzednim poście przepraszałam za moją nieobecność na blogu, bo wakacje, sprawy związane ze studiami i inne życiowe problemy.
Wiem, że wyjazdy i inne tego typu sprawy nie są wytłumaczeniem dla tak długiej nieobecności, jednak proszę Was o wyrozumiałość.
Cieszę się, że liczba obserwatorów się nie zmieniła :)
A co ciekawego porabiałam w czasie, w którym mnie tutaj nie było?
Jeżeli obserwujecie mnie na moim instagramie, to wiecie, że byłam i w Łebie, i w Szkocji w Bathgate. Pomiędzy tymi dwoma wyjazdami miałam zaledwie kilka dni przerwy na wypakowanie, pranie i ponowne pakowanie, więc grafik był całkiem napięty.
Przełamałam swój strach latania samolotem, bo przeżyłam lot do Szkocji. Najadłam się tyle słodyczy, ile nigdy na raz nie zjadłam i zobaczyłam piękny kraj o chłodnym, lecz dla mnie rewelacyjnym klimacie.
Teraz wróciłam do blogowania i mam nadzieję, że w trakcie cudownych lat nauki na studiach również będę miała na to czas.
Tymczasem muszę się zająć sobą, bo wróciłam wczoraj i jeszcze nie zdążyłam się rozpakować. :(
Trzymajcie się ciepło i do usłyszenia!

poniedziałek, 14 lipca 2014

Od serca

Kuźwa! 

Powinnam dostać takiego liścia w pysk za to olewanie blogosfery, że się w głowie nie mieści. Staram się chociaż być na bieżąco z waszymi blogami, ale o swoim nie myślę w ogóle. Olałam sobie totalnie i przepraszam z całego serca, ale nie potrafię się za nic zabrać.
Pomysłów trochę mam, ale z realizacją nieco gorzej... Możliwe jest, że straciłam gdzieś wenę, bo przecież siedząc całe dnie w domu już trzeci, czy czwarty miesiąc niemożliwym jest nie napisać notki o czymkolwiek. A tutaj ani o dupie maryny, ani o pogodzie, ani o niczym konkretnym (nawet nic nie-konkretnego nie ma). 


Teraz wpadłam na pomysł wrzucenia kilku TOPów wakacyjnych, które jakoś podnoszą mnie na duchu w te mega nudne dni. Chcecie? Proszę bardzo!

#FILM WAKACJI

21 Jump Street zdecydowanie przebija wszystkie filmy (głównie melodramaty, młodzieżowe i komedie) które widziałam w okresie wakacji dotychczas. Dobra tematyka filmu, ciekawa gra aktorska i Channing Tatum! Tak, zdecydowanie warto obejrzeć.

#SERIAL WAKACJI

How I met your mother nie był mą miłością od początku. Kolega z klatki obok nalegał, żebym obejrzała chociaż dwa pierwsze odcinki, a ja, z nudy (rzecz jasna), poszłam na całość i w tydzień poszło dziewięć sezonów, z czego każdy po 24 odcinki. Nie muszę chyba mówić, że bardzo mi się spodobał?

#KSIĄŻKA WAKACJI
Ciernista róża której autorką jest niezwykle utalentowana Charlotte Link to książka (oczywiście) o tematyce kryminalistycznej. Więcej nie powiem, ale zdradzę tylko, że nigdy nie czytałam książki, w której głównymi bohaterkami są starsze panie!

#GADŻET WAKACJI
Przyrząd do robienia kropek na paznokciach doting tool stał się niewątpliwie moim ulubieńcem ostatnich miesięcy. Nabyty w Rossmannie marki Wibo za niecałe 8PLN sprawdza się jak nic, a przez niego mama nie nadąża w kupowaniu lakierów do paznokci (wiadomo, codziennie inny wzorek) 

#APLIKACJA WAKACJI
Kiedyś nie wyobrażałam sobie żebym mogła stać się uzależniona od czegoś bardziej, niż od facebooka- jak się myliłam! Równie popularna aplikacja, lecz nie tak rozbudowana instagram, to moja nowa towarzyszka w ostatnich dniach. I o tyle nie wrzucam co sekundę nowych zdjęć, o ile ciągle przeglądam cudze i mam z tego ogromny ubaw :)

#WYDARZENIE WAKACJI
Przyjęto mnie na studia, wydział mechaniki, kierunek mechanika i budowa maszyn. Jestem podekscytowana, ale już czuję ból dupska gdy pomyślę sobie o sesjach i innych egzaminach, przez które osiwieję już do końca. Coś za coś :)

#KOSMETYK WAKACJI
Kto kojarzy Ewę Chodakowską? Ta sportsmenka taka... W każdym razie pani ta, w ramach współpracy z marką Adidas stała się twarzą nowej linii zapachowo-dezodorantowej. No więc dezodoranty z serii get ready mam w wersji białej i różowej, gdyż oba pachną rewelacyjnie i nie mogłam się zdecydować który. Zapach utrzymuje się cały dzień. Nie wiem, jak radzi sobie z powstrzymywaniem potliwości, gdyż ja mam nad-potliwość i pocę się wszędzie, przy wszystkim i z wszystkim... Eh.

No cóż, nie wiem, czy robię sobie przerwę wakacyjną i wraz z nadejściem studiów powróci moja wena. Wiem tylko, że nie wiem o czym pisać, a o byle czym też nie chcę, bo wolę zrobić coś raz, a porządnie :)

Trzymajcie się ciepło! 
P.S. Podoba się nagłówek? 

piątek, 27 czerwca 2014

Inna historia włosowa

O włosach pisać można długo, często i gęsto, i ile by nas nie było, tak wszelkich opinii, rad i 'sposobów na' znajdzie się milion razy więcej. I choć pomyśleć można, że będzie to kolejny wpis z serii 'Ile centymetrów mam odrostu w tym miesiącu?'- to będzie zupełnie inna historia włosowa. I o ile, jeżeli ktoś z was po zdjęciach zauważył, mam długie i gęste włosy na głowie, co jest rzadkie i cieszy mnie bardzo, to niestety inne partie ciała też mam pokryte włosami (i to już mnie tak nie cieszy...)

Ale od początku.
Będąc jeszcze małą dziewczynką (około 8 lat) mocno wyróżniałam się bujną czupryną na głowie... i na rękach. Tak, miałam ciemne, lecz cienkie włoski długości pół centymetra podczas, gdy inne dzieci miały jasne włoski, lub nie miały ich wcale. Dość szybko zaczęłam odczuwać związany z tym pewien dyskomfort, bo, jak to z dziećmi bywa, znalazły sobie rzecz, z której się śmiały. I jak nie nazywali mnie różową świnką pigi, tak dostałam określenie małpa. Patrząc dziś na tamtą dziewczynkę wiem, że popukałabym ją w głowę i kazała to po prostu olać, ale wiem, że wtedy nie było łatwo i trzeba było podjąć drastyczne kroki.

#LIKWIDACJA PROBLEMU
Któregoś dnia, dalej będąc w podstawówce, wróciłam do domu z płaczem, bo dzieci nie dawały mi spokoju (nie tylko ręce miałam pokryte ciemnymi włoskami, ale i nogi). Mama zdecydowała, że jakoś trzeba temu zaradzić, bo przecież nie może patrzeć jak dziecko cierpi. Wtedy kupiła mi pierwszy krem do depilacji, oczywiście musiała mi pomóc w użyciu, bo pewnie bym go zjadła i od tamtej pory cieszyłam się gładziutkimi rękoma i nogami przez najbliższy czas. 

#WIELKI POWRÓT
Pod koniec szkoły podstawowej dość często już goliłam nogi i pachy. 
Dopiero będąc w gimnazjum zdałam sobie sprawę, że włosy na rękach są dużo dłuższe niż kiedyś, a przy tym ciemniejsze i mocniejsze. Niejednokrotnie zaklinałam dzień, w którym zaprzyjaźniłam się z kremem do depilacji. Podobnie jak w podstawówce miałam duży kompleks właśnie z owłosieniem związany i również tam dokuczali mi rówieśnicy. Przetrwałam ten okres, ale niespecjalnie lubiłam określenia gryzli, gorilla, małpa, itp. 
W liceum wydawało mi się, że nikt nie zwraca już na to uwagi (tzn. każdy wiedział, ale wszystkim zwisało, żeby jakkolwiek ten temat poruszać) do czasu, gdy koleżanka nazwała mnie włochaczem pospolitym. Kopara mi opadła i przez długi czas biłam się sama ze sobą, czy zgolić ręce, czy nie. W końcu, dopiero pod koniec ubiegłego roku zgoliłam ręce kremem ponownie, lecz tym razem odrosły z prędkością jednego włosa na godzinę (serio, następnego dnia miałam już jeżyka...)

#CO I JAK
Czułam się źle i do tej pory, patrząc na moje ręce mam wrażenie, że każdy to widzi (ba, nie wrażenie, przecież mają oczy) i ma do mnie przez to obrzydzenie. Teraz jednak na całą tą sytuację patrzę inaczej. Już nie zwracam uwagi na owłosienie (tak bardzo), a każdy głupi komentarz traktuję jako dziecinne dogrywki. Potrzebowałam ponad 10 lat, żeby to zrozumieć. Mogłabym golić ręce żyletką codziennie, ale po co? Nie chcę mieć tak długich włosów na rękach, jak na głowie. Teraz mogłabym jedynie żałować, że byłam głupia i zaczęłam przygodę z goleniem za szybko, ale nie zamierzam. Nie była to najmądrzejsza decyzja w życiu, ale nie byłam świadoma i zrobiłam to, co uważałam za słuszne.

#DO OSÓB Z PODOBNYM PROBLEMEM
Teraz już wiesz, że mam takie same schorzenie, jak ty. I też nie jest mi z tym dobrze. Wiesz jednak, że nie jesteś w tym sam, a takich ludzi jak my jest dużo, dużo więcej.
Jeżeli chcesz możesz chodzić po lekarzach, jednak ja na wizycie u dermatologa usłyszałam tylko " Ja też tak mam i żyje ", co nie zmieniło w mym życiu nic, a zmarnowałam tylko czas.
Zastanów się, czy taki drobny problem jest naprawdę problemem. Często ludzie wyolbrzymiają swe (błahe) problemy, by zakryć te prawdziwe. Może i u Ciebie właśnie tak jest?


Co sądzicie na ten temat? Macie, lub mieliście podobne problemy? Jak sobie z tym radzicie? Wypowiedzcie się koniecznie i pamiętajcie o ANKIECIE

P.S. Dzisiaj były wyniki matur i zdałam! Jestem z siebie zadowolona, tylko trochę mało punktów z matematyki (cóż za ambicje)... No cóż, przeżyję :)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

5 typów ludzi, którymi gardzę

Ktoś przecież kimś musi. A i mną pewnie ktoś gardzi- i niech tak będzie! Chcecie zobaczyć, jakie typy ludzi wyjątkowo mnie drażnią i właśnie dlatego gardzę nimi, jak nikim? Czytajcie dalej.
Pamiętajcie, by do tekstu podejść z dystansem- nie miał on na celu urazić nikogo ani nie jest skierowany do konkretnych osób.

PARTY ANIMAL

Za hajs matki baluj #dzifko. Typ człowieka 'wieczny imprezowicz', który nie ma nic lepszego do roboty w życiu od picia litrów wódki i jarania wybornego zioła. Ulubiony typ muzyki to dobre techno, albo muzyka dzieciaków ulicy (rap, hip-hop, te sprawy). Każdy imprezowicz to mordeczka, ziomeczek, morda, stary. Mówienie z imienia nie ma sensu (i tak by nie zapamiętał/a). Wbija na #melo na "krzywy r*j", czyli pije za cudze i jeszcze wszystko później orz*ga. Koniec końców nie będzie pamiętać co się działo, ale i tak opowie swoim znajomym na fejsie jak to się zajebiście bawił. Ale czemu te spodnie są brązowe, a koszulka w ciapki? 

TRUE LOVERS

Nie ma nic lepszego od pary zakochanych, kochanków, małżeństwa, partnerstwa (itd.) okazujących swą miłość publicznie w sposób nieładny. I wiadomo, że nie chodzi mi o spacerowanie trzymając się za ręce, czy namiętne pocałunki w pokoju, gdzie nikt nas nie widzi. Takie zjawiska przeszkadzać mogą foverer alone, ale dla mnie najbardziej drażniące są pary liżące się na szkolnych korytarzach, czy te leżące na trawie w parku i wykonujące tak dziwne ruchy, że nie do końca wiadomo co tam się (tak naprawdę) dzieje. Wyobraź sobie sytuację: jesteś na festynie i wypiłeś/aś za dużo napoju (obojętnie jakiego), więc śpieszysz za potrzebą do TOITOI, a jedyny, który został przywieziony na tę okazję jest właśnie zajęty przez dwoje ludzi. Czułbyś się źle? 

OH, YOU

Lubię ironizować i całkiem nieźle mi to wychodzi. Sarkazmem też czasami rzucę, a co! Jednak całkowicie nie trawię ironizowania w moją stronę. Póki ta ironia ma jeszcze jakiś smak i można ją faktycznie jako taką odebrać, to w dzisiejszych czasach zamiast dobrej ironii odczuwam jedynie chamskie zachowanie i brak szacunku. I nie mam pojęcia, czy chodzi tu o wychowanie, czy ludzie po prostu nie wiedzą, że tak się zachowują, ale nie tłumaczy to tego, że opowiadając historię życia można usłyszeć no co ty nie powiesz? I jak tu nie zalać się krwią, jak tu się nie denerwować, no jak?

I WAS FIRST, BITCH!

I to głównie dotyczy się zakupów. Kurczę no! Idziesz do sklepu i starasz się robić zakupy. Zauważasz, że w centrum działu z herbatami stoi wyspa JACOB'S, więc podchodzisz sprawdzić o co chodzi. Pierwsze słowo, na które zwracasz uwagę, to promocja. Chwytasz więc słoik z kawą w rękę i rozważasz zakup zgodnie z zapotrzebowaniem. Nim zdążysz się spostrzec, jakaś baba podbiega do Ciebie i szarpie się o słoik kawy, który trzymasz w ręce, bo przecież obok wcale nie ma ogromu słoików czekających na nowego właściciela. WCALE. Ale o co tutaj chodzi tak naprawdę? O rywalizację. W końcu kawa będzie smakować tysiąc razy lepiej wyrwana prosto z rąk (już praktycznie) szczęśliwej posiadaczki.


SPORTS MEN

Nie jestem fanką sportu, ale lubię się ruszać. Mam też silne uczucie, że powinnam zrobić coś ze swą sylwetką, zatem chodzę na siłownie. Właśnie tam znajdziemy ten typ człowieka, który ledwo podnosi dany ciężar, ale opowiada kolegom ile to na klatę nie wyciska. Tępy osiłek- ładnie mówiąc. Jedyne idee życiowe, jakimi się kieruje, to mieć dobrą fure, zajebi*tą dziunię i 50cm w łapie. Oczywiście o każdym z tych aspektów może jedynie pomarzyć. 



I co sądzicie? Jakie są wasze typy ludzi, którymi gardzicie? A może któryś z moich to też właśnie wasz? Dajcie znać koniecznie i pamiętajcie o ANKIECIE!!
Buźka !

piątek, 13 czerwca 2014

Ankieta dla czytelników

Dzisiaj coś nowego, ale dość pospolitego.
Nie ma to, jak ankieta i sprawdzenie, co tam w trawie piszczy, lub piszczeć powinno :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Pomysł na... WAKACJE!

Po maturach, a właściwie i w trakcie ich, zastanawiałam się niejednokrotnie, co robić w wakacje. Atrakcji było w mej głowie wiele, jednak większość z nich wymagała (bynajmniej w moim przypadku) towarzystwa innych osób, bo samemu 'głupio'. I nawet mając chłopaka musiałam sobie zdać sprawę z tego, że nie zawsze będziemy wszędzie razem (nie, żebym tego nie chciała, ale każdy ma prawo do swojego życia) i wtedy, po odjęciu jego osoby z planu na dany dzień, niestety pozostaję sama jak palec. Zdecydowałam więc, że wszelkie 'pomysły na...' umieszczę tutaj i będą one zależne od otoczenia, w jakim przebywamy.


SOCIABLE PERSON (wow przyjaciół tak dużo wow melanże życia wow)

Mając dużą grupkę przyjaciół, czy znajomych zawsze mamy pewność, że nie będziemy się nudzić. Upłynie nie mniej, niż minuta, kiedy to jedno z grona wpadnie na rewelacyjny pomysł, zainteresuje nim zgromadzonych, a następnie razem zrealizują plan doskonały! Bawić się będą świetnie i, o ile inny osobnik nie wypije za dużo i nie narozrabia, to powstaną między nimi jeszcze lepsze relacje tylko wspierające istnienie tej grupy.

#TRIP
Nic odkrywczego: podróże w rejony okolicznych jezior, mórz, a nawet (opcja dla rich people) najdalszych kontynentów. Zwiedzanie zabytków, próbowanie lokalnych potraw i strzelanie selfików w pokojach hotelowych to tylko jedne z nielicznych atrakcji. Smażing, plażing, opierdaling- niech stanie się Twoim mottem wakacyjnym! A jeżeli nie opalona skóra jest Twoim wakacyjnym priorytetem, to zajrzyj tu http://parkminiatur.com/ - niesamowita sprawa!
#PARTY HARD
Nie ma to, jak dobra impreza w towarzystwie znajomych. Może być to zwykła domówka, ale kto chciałby siedzieć w domu w wakacje? Wkręć się na melanż na działeczce u kogoś, kogo ledwo znasz- będziesz się bawić jak nigdy. Litry alkoholu, jedzonko z grilla i dużo nowych twarzy, z którymi kiedyś będziesz mijać się na ulicy udając, że nie masz pojęcia kim są i skąd ich znasz. 
#TOUR DE POLOGNE
Czyli rower i ja. I grupa innych ludzi. Ale wersja mniej hardcore'owa. Zapakuj do plecaka przekąski i butelkę wody, weź też aparat i koc. Wszystko może się przydać, kiedy jedziesz rowerem w nieznane. Zwłaszcza ze znajomymi. 
#ROLLERCOASTER
Nie ma to, jak wesołe miasteczko! Karuzele, wata cukrowa, multum ludzi i jeszcze więcej waty cukrowej. Żyć, nie umierać. Byleby nie wybierać najgorszych możliwych karuzeli tuż po zjedzeniu dużej pizzy lub innego dania, które mogłoby wrócić z powrotem tam, skąd przybyło. Wierzcie mi, wiem, co mówię.
#FIREPLACE, PICNIC
Głównie oparte na jedzeniu i siedzeniu (na świeżym powietrzu), rozmawianiu i przyjemnym spędzaniu czasu z innymi ludźmi. Czyli to, co zawsze. Pamiętajcie o zachowaniu wszelkich zasad bezpieczeństwa, bo przecież nie chcemy, żeby ktoś się poparzył. 
#ACTIVITY
Spędzaj czas grając w football, siatkówkę czy kosza. Pływaj (w jeziorze lub na basenie), tańcz, biegaj, ruszaj się- większość najlepiej wychodzi z grupką twoich BFF's. 


TWO IS BETTER THAN ONE (lofki foreverki, kisski kisski i big hugsy)

Nie musisz mieć grupy przyjaciół- wystarczy Ci, że masz ją/jego: PRZYJACIELA. Druga opcją jest jedna jedyna MIŁOŚĆ. Ale, jak wspominałam we wstępie- każdy ma prawo do swojego życia, a przyjaciele zawsze są z Wami co by się nie działo. 

#TOP MODEL
Kiedyś, gdy miałam jeszcze przyjaciółkę, bardzo często chodziłyśmy na 'sesje'. Przygotowania do zdjęć zajmowały nam kilka godzin, ale jaka była frajda, gdy osiągałyśmy wymarzone efekty. 
#CINEMA
We dwójkę najlepiej ogląda się filmy i nie tylko. Możecie iść razem do kina, to chyba ma poparcie u każdego. Są też inne opcje takie, jak teatr, opera, czy filharmonia. W tej samej cenie, lub mniejszej/większej możecie zobaczyć spektakl na żywo i momentami bawić się dużo lepiej, niż oglądając film w kinie, który zawsze możecie obejrzeć w domowym zaciszu.
#GO FOR A WALK
Spacery są jedną z lepszych form aktywności fizycznej na dworze. Nie zmęczysz się tak bardzo, ale zrzucisz kilka kalorii i dotlenisz mózg. Przy okazji zwiedzisz okolicę rozmawiając w najlepsze z towarzyszącą Ci osobą.
#LAKE/SEA
Kilkudniowy wypad pod namioty z przyjaciółką lub chłopakiem? Dla mnie bomba! Będziecie mieli mnóstwo prywatności i czasu, by robić wspólnie rzeczy, na które nie macie czasu i okazji w życiu codziennym.
#COOPERATION
W wolnym czasie, którego będziecie mieli mnóstwo, możecie pomyśleć nad wspólnym biznesem. I nie chodzi mi tu o zarabianie grubej mamony, a raczej np. o założenie bloga modowego, który prowadzilibyście wspólnie, lub kanału na youtube, na który wrzucalibyście filmiki autorskie. 
#PLAY
Grać można we wszystko, z każdym i wszystkim. We dwójkę natomiast można grać w gry planszowe, w karty, lub poodbijać piłką. Najważniejsze, by robić to razem i mieć z tego kupę frajdy! 


FOREVER... (końcówkę znacie, słówko na 'a' zawsze nasuwa się jako pierwsze)

Nie masz znajomych, nie masz przyjaciół, nie wiesz co robić ze sobą w najdłuższe wakacje życia? Mając chłopaka mogę powiedzieć śmiało, że znam ten ból. I często sama nie wiem, co ze sobą zrobić. Może znajdziesz na tej liście coś, co Ci pomoże?

#AIR
Jeżeli chcesz spędzać czas na dworze, warto połączyć to z aktywnością fizyczną (czyli nie ma siedzenia z dupskiem na ławce). Pobiegaj, jeździj na rowerze, idź na basen lub na siłownię. Jeżeli masz robić coś, żeby się nie nudzić, to przy okazji możesz zadbać o swą figurę i o swe zdrowie.
#EXPLORE
Masz różne talenty i pasje? A może chcesz je odkryć, ale nie wiesz za co się zabrać? Czas wakacji jest o tyle szczególny, że masz moment na zastanowienie się i zdecydowanie- co dalej. Chcesz śpiewać, tańczyć? Rób to! Uwielbiasz pisać i masz pasję do dziennikarstwa? Załóż bloga i na gorąco opisuj to, co tylko chcesz.
#KNOWLEDGE
Poszerzaj swą wiedzę w różne sposoby- czytaj książki, które Cię interesują, przeglądaj nowinki w internecie, ucz się tego, czego jeszcze nie miałeś/aś okazji się nauczyć.
#PET
Nie ma to, jak zwierzątko. Czując się wyjątkowo opuszczoną i samotną osobą zawsze możesz zająć się psem, kotem, chomikiem, szynszylą czy królikiem- nie ma to znaczenia. Nawet akwarium pełne różnorakich rybek zapewni Ci więcej atrakcji, niż kolejny dzień spędzony przed komputerem.
#HOMEWORK
Odrób swe zaległości w filmach i serialach. Przecież Plotkara sama się nie obejrzy! A jeżeli pech chciał, że (tak, jak ja) zawsze byłeś/aś na bieżąco, to poszukaj nowości- przeglądaj fora internetowe, wiele osób poleca naprawdę świetne seriale i filmy, na które nawet nie zwrócilibyśmy uwagi.
#CHANGES
Masz czas na zmiany i regenerację. Chcesz obciąć włosy i zmienić styl ubierania? Chcesz zmienić swój sposób bycia i to, w jaki sposób inni ludzie Cię postrzegają? Tylko teraz możesz to zrobić i mieć pewność, że nikt nie będzie Cię krytykował- w końcu całe dnie spędzasz w domu. 



No i co sądzicie, kochani? Starałam się, jak mogłam i mam nadzieję, że Wam się spodoba (jakakolwiek część tego posta). Niedługo ruszy ankieta mająca na celu określenie głównego kierunku, w jakim blog ma być prowadzony.
Trzymajcie się gorąco!! :)

sobota, 31 maja 2014

Zaklinacz czasu + Nails

Hello my lovers!
Zaproponuję Wam dzisiaj książkę nietypową, dla mnie inną, intrygującą, wprawiającą w zadumę i jednocześnie będącą szybką i lekką lekturą na wolne popołudnia.

Czym jest czas, skąd się bierze i czego dotyczy- tak naprawdę zastanawialiście się nie raz. Jednak czy ktoś zadał sobie pytanie 'Kto wymyślił czas'? Ja- nie, ale autor tej książki owszem i ukazał to w sposób niebywały. 
Posługując się prostym językiem, Mitch Albom nakreślił trzy sylwetki: Dora, Sarrah oraz Victora. Trzy, zupełnie różne postacie, kierujące się innymi ambicjami łączyło jedno- pragnienie czasu. Jedni chcieli go mniej, inni dużo, dużo więcej. Nie mniej jednak to właśnie czas- a raczej jego brak- uświadomił im jak głupie decyzje życiowe podejmowali, co powinni byli zrobić, aby docenić życie. 
Polecam gorąco, dawno nie czytałam równie przyjemnej książki mającej tak głęboki przekaz.

A teraz z innej beczki- tej kosmetycznej- pokażę Wam moje paznokcie, nad którymi męczyłam się trochę i, mam nadzieję, ktoś to doceni :)

polka dots + hearts

ombre + panterka


I co sądzicie? Ja wiem, że to nie jest nie-wiadomo-co, ale starałam się i wszystko zrobiłam za pomocą dwóch lakierów Lovely, jednego Wibo i przyrządu do zdobień.
Na koniec łapcie mnie, bo dawno mnie tu nie było (w sensie, że na zdjęciu), zwłaszcza all natural (bez makeup'u, jak coś).

wow selfie takie w łazience wow taka naturalna wow kaczy dziób wow

Buuuźka! 

ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI SPRZEDAŻ :)

P.S. :)
Pieseł też chciał się pokazać ;)

poniedziałek, 26 maja 2014

Uzależnienie

Ostatnie dni spędziłam bez internetu, bo spalił mi się modem. Reakcja mojego szesnastoletniego brata była oczywista- walenie pięścią w klawiaturę, nerwy, wyzwiska, trzaskanie drzwiami i rzucanie wszystkim, co popadnie. Ja na szczęście nie jestem uzależniona. Nie miałam problemu z tym, że nie sprawdzę powiadomień na facebooku, nie odświeżę poczty na WP i nie przejrzę nowości na instagramie. Oglądałam telewizję, czytałam książki i długo spałam. I przeżyłam. Da się żyć bez internetu, choć w dzisiejszych czasach jest to spore utrudnienie. 

Uzależnienia można zwalczyć, jeżeli tylko się chce. Nie rozumiem sformułowań 'nie rzucę fajek, bo nie potrafię'- a ja paliłam trzy lata i rzuciłam. Niech będę dla Ciebie przykładem i natchnieniem, jeśli tylko chcesz. Ważna jest silna wola. Żadne tabletki i plastry nie pomogą, jeżeli się tego nie chce. Podobnie jest z innymi uzależnieniami. Wystarczy chcieć

Uzależnienie może być tak naprawdę od wszystkiego. I od każdego. 
Papierosy, kawa, żarcie z McDonald's, wódka, marihuaen, muzyka, on.
Ja się uzależniam. 
Od niego.
źródło

Kiedyś miałam uzależnienie od papierosów. Ciekawe, bo mam dopiero 19 lat, zatem gdzie znajduje się w mojej przeszłości to 'kiedyś'? A w momencie, w którym poznałam chłopca właśnie od papierosów uzależnionego. To stało się punktem zaczepienia. Na przerwie wychodził na 'szluga', a ja szłam z nim. I tak powstał związek. Wtedy wydawało mi się, że jestem uzależniona od niego. W rzeczywistości była to nikotyna. Z perspektywy dnia dzisiejszego patrzę na tamtą mnie, jak na kretynkę desperacko poszukującą miłości życia. I przez pewien okres (bo dwa lata) byłam pewna, że to właśnie ten jedyny. Bzdura jakich mało. Na szczęście związek ten skończył się o tyle szybko, że dziś już nie pamiętam, jak tamten chłoptaś wyglądał. 


Uzależnienie od tego chłopca minęło, ale uzależnienie od nikotyny nie. Próbowałam nawet innych 'środków', na szczęście nie spodobały mi się efekty końcowe, więc odpuściłam. I trwało ono trzy długie lata, aż zorientowałam się, że żółkną mi zęby, śmierdzą ubrania i włosy, a palenie papierosów nic nie daje. Rzuciłam to. 

Dzisiaj nie mam żadnego nałogu, poza jedną osobą. Poza nim. Moim M.
Jesteśmy ze sobą zaledwie kilka miesięcy, ale czuję, że mogłabym spędzić z nim o wiele, wiele dłużej. 

On nie ma uzależnień, ale darzy coś dość sporym uczuciem, choć nie większym, niż darzy mnie. 
Nie powiem, czym jest jego uzależnienie. Mogę powiedzieć, że walczę, bo mi zależy. Walczę, bo kocham. I walczę, żeby się tego pozbył. I przetestowałam wszelkie metody na walkę z tym uzależnieniem, ale nie dałam rady. Jeszcze. Ale się nie poddam. Będę cierpliwa dla siebie i dla niego. I wygramy. Kiedyś.

A ty, jakie masz nałogi, uzależnienia? Wypowiedz się, chętnie poczytam :)
Do następnego razu!

P.S. Pojawiła się nowa zakładka 'Sprzedaż', w której, jak się domyślacie, możecie przeglądać i, jeżeli jesteście zainteresowane, kupować to, co mam właśnie na sprzedaż. Zapraszam serdecznie :)

czwartek, 15 maja 2014

Z pamiętnika maturzystki

Hej, cześć i czołem!

Jak było? Co wybrałaś? Trudne? Ile mniej więcej Ci punktów wyjdzie? Zdasz (xD)? Wszyscy zadają w koło te same pytania i nie ma co się dziwić- ludzi po prostu interesuje jak to mniej więcej wygląda. Postanowiłam, że zrobię tutaj taki mały pamiętnik, którego nie będę pisać w jeden dzień, a po każdej maturze. Jeżeli jesteście ciekawi, zapraszam dalej :)

PONIEDZIAŁEK 5.05.14 JĘZYK POLSKI pisemny
godz.6:30
Zadzwonił ten posrany budzik, wyłączyłam go i leżałam jeszcze z minutę. Kilka sekund później z pokoju obok dobiegł również dźwięk budzika, a potem była cisza, zwlekające się z wyrka cielsko i ociężale stawiane kroki, pomału, w stronę mojego pokoju. Otworzyłam jedno oko, żeby nie było, że nie śpie (z rana nie jestem zbyt komunikatywna, więc zapytania w stylu "Śpisz?" są mega drażniące), mama upewniła się jednak mówiąc "Wstawaj, bo nie zdążysz" i wyszła. Wstałam, poszłam do kuchni, zjadłam bułkę i wypiłam herbatę, żeby mi nie burczało w brzuchu (a mam do tego tendencję). Ale to nie ważne. Ważne, że miałam przeczucie. Coś w kościach mówiło mi "Przeczytaj streszczenie Potopu, bo diabli wiedzą", a więc wzięłam do ręki tą mini ściągę z Grega i czytałam. Może pół minuty mi zajęło. Wkręciłam się, to przeczytałam wszystkie streszczenia, a co! Ubrałam się, wyszłyśmy (dojeżdżam do szkoły godzinę, więc wolałam, żeby mama zwalniała się codziennie z pracy godzinkę, bylebym dotarła na czas) i ruszyłyśmy w siną dal. W samochodzie powtarzałam sobie style językowe, ale mniej skupiłam się na funkcjach.

Jakim zaskoczeniem były trzy pytania o funkcje na maturze, tego sobie nie wyobrażacie. A jeszcze lepszym był fakt, że przewidziałam obie lektury. Jak? Daty. Rocznice śmierci, narodzin. Polecam przyszłym maturzystom przejrzeć kalendarium- sprawdza się. W każdym razie wybrałam temat związany z Potopem, jak mi poszło okaże się w czerwcu.

Pierwsze co zrobiłam po przyjściu z matury, to rzuciłam się na słodkie. Potem był obiad i poszłam hasiu. A potem kuzynka namówiła mnie do sprawdzania odpowiedzi, więc zaczęłam i skończyłam na 3 z rzędu źle zrobionym zadaniu. Nie będę się stresować, bez jaj. To, że ktoś podał przykładowe odpowiedzi, bo myśli, że tak mogłoby być nie znaczy, że CKE to miało na myśli (heloł). Dlatego nie polecam sprawdzać nikomu, ani z matmy, ani z angielskiego. Lecę spać, jutro wstaję tak samo...

WTOREK 6.05.14 MATEMATYKA pisemna
godz. 6:30
Wstałam, jak gdyby nigdy nic, ubrałam się i ponownie samochodem dotarłam do szkoły. Dużo przed czasem. Pełny luz i przybory w ręce. Na sali też. Początkowo zastanawiałam się czy to jakieś jaja, bo wszystko wydawało się być za trudne. Do zadań otwartych podchodziłam po kilka razy- w rzeczywistości każde zrobiłam i jestem prawie pewna, że dobrze. Chociaż nie wiem, czy mój turysta mógłby iść tak wolno, ale patrząc na to, że wchodził pod górę mogłabym się uprzeć, że jest to możliwe.

Z tą maturą nie mam złych wspomnień. Lubię matmę, może nie od zawsze, ale chociaż od liceum. I mimo tego, że matury nie zawsze dobrze mi wychodziły, to pod koniec roku zmobilizowałam się i testy pisałam śpiewająco.

Przed angielskim też się nie bałam, więc byłam na przejażdżce rowerowej, szwendałam się po osiedlu i tak dalej. Zasnęłam spokojnie.

ŚRODA 7.05.14 JĘZYK ANGIELSKI pisemny
godz. 6:30
Podobnie jak w dniu poprzednim, wstałam, wyszykowałam się i poleciałam. Egzamin w ogóle mnie nie stresował, bo na angielskim jeszcze nigdy w życiu się nie przejechałam. Tym razem było podobnie i wyników nie sprawdzam, bo i tak jestem pewna że będzie bliżej do 100%, niż do 30% (skromna ja, a co!)

godz. 11:20
Cholera, o 14:00 rozszerzony- co mam robić te trzy godziny? A, już wiem! Pójdę spać na ławce, jak menel!

godz. 17:00
Wizja powrotu do domu o tej godzinie wydaje się być coraz bardziej zniechęcająca. Ale co zrobię? Wsiadam w ten autobus i jadę do domu. Godzinę. Tak, godzinę.

Pod wieczór z kolei miałam mały stres z tytułu następującej części ustnej również z języka angielskiego. Wzięłam podręcznik w obroty i zaczęłam sprawdzać moje vocabulary. Okazało się, że na poszczególny dział podręcznikowy nie wiedziałam może kilku słówek, więc uspokoiłam się, wpierdzieliłam tabliczkę czekolady i poszłam spać.

CZWARTEK 8.05.14 JĘZYK ANGIELSKI ustny
godz. 6:30
Od momentu, gdy wstałam, przechadzałam się od ściany do ściany myśląc 'A co, jeżeli trafię na jakiegoś ptaka? Na przykład mewe? Nie wiem k$%^a, jak jest mewa!' Oczywiście mama uspakajała twierdząc, że akurat ja angielskiego bać się nie muszę. Miała racje.

Jeszcze przed wejściem do sali stukałam dowodem o dłoń i oglądałam zdjęcia na korytarzu. Potem padło moje nazwisko i nic już nie pamiętam... Dobra, żartowałam. Pamiętam wszystko. Na początek pytania rozgrzewające w stylu 'Kto jest najważniejszą dla Ciebie osobą i dlaczego?', a potem był zestaw. Trzy zadania. Pierwsze z chmurkami: moja egzaminatorka to nagle moja koleżanka z wymiany zagranicznej, przyjeżdża do mojej szkoły i co? I mam jej powiedzieć jak będzie wyglądać: zakwaterowanie, wyżywienie, zajęcia szkolne oraz co zwiedzimy. Dla mnie proste. Dalej opis obrazka: pokaz mody. Nie byłam pewna co powiedzieć, to dodałam że jest sezonowy na wiosnę, chociaż nie jestem pewna, bo pani po środku ma czapkę zimową. Najważniejsze, że mnie zrozumiano. I ostatnie zadanie, to wybór plakatu dotyczący palenia papierosów, który najlepiej do mnie przemawia (why/why not?) Wybrałam pierwszy, ale potem zgłupiałam bo stwierdziłam, że jednak wolę trzeci. Kilka pytań końcowych i po maturce. 93/94% :) Wybaczcie, że się chwalę, ale to jedyny wynik, którym będę mogła się pochwalić, haha!

CZWARTEK 15.05.14 JĘZYK POLSKI ustny

Nadszedł dzień egzaminu, którego obawiałam się najbardziej. W ciągu kilku ostatnich dni widziałam dwadzieścia postów na facebooku o treści 'Jak wszyscy, to wszyscy- 100% z ustnego polskiego :)' A jak ja się z tym czułam?

Poza tym, że byłam przygotowana i nie powinnam się bać niczego i nikogo, to jednak nerwy robią swoje i miałam wrażenie, że zemdleję. Jeszcze przed wejściem do sali gadałam mojemu koledze całą prezentację, która zajęła mi 10 minut- na egzaminie zaś mówiłam z jakieś 7. Dostałam speed'a niesamowitego! Ja nawet nie wiem czy te panie na spokojnie wyłapały co i jak. No i jedna z pań, która była spoza szkoły chyba mnie nie polubiła i kazała mi praktycznie mówić to samo, co prezentowałam. Tylko pytanie ' Po co ja to prezentowałam, jak nie wychwyciła tych elementów?' cisnęło mi się na usta. No, ale zdać zdałam, a to najważniejsze.



Teraz, będąc po maturach odpoczywam, mam cztery i pół miesiąca na pisanie postów dla Was oraz pracę nad moim i Monnie małym projektem, czyli Skinny W Bikini na osobnym blogu. Tak, od teraz jesteśmy tam i zachęcamy do przyłączenia i wspólnych ćwiczeń.
A Wam jak matury poszły? Dajcie znać! W końcu to wciąż świeży temat :) 

piątek, 2 maja 2014

Jak się wypowiadać?

No jak? I na co, a po co i do czego? 

Do napisania tego postu, kolejnego z resztą z serii 'nie wiem o czym pisać, napiszę o uczuciach' zdecydowałam się po obejrzeniu kolejnego bloga kosmetycznego. Nie powiem czyjego, nie powiem o czym i kiedy. Powiem tylko, że dość mam tej ciągłej monotonii. Zupełnie jak o lovestory Trybsona i Elizy. Ot co. 


Będę dzisiaj bardzo dosłowna, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Przede wszystkim chodzi mi o blogi. Blogi różne i wszelakie, od kosmetycznych przez lakieromaniakowe i kulinarne do tych modowych oraz 'jak stać się fit' (przy okazji zapraszam na SKINNY W BIKINI). I nie wiem jak Was, ale bardzo mnie wkur#$a kolejny post o dupie maryni, za przeproszeniem. No bo, do cholery, ile można czytać w kółko o szamponie firmy krzak, gdzie recenzja wygląda mniej więcej tak: konsystencja lejonca, zapach ładny, kolor mój ulubiony. Zatem bloggerki kosmetyczne, kosmetykoholiczni i inne takie niech się zastanowią, czy nie robią tego samego, co ich koleżanki 'ścianę obok'. 
Ale dlaczego miałyby to robić? Przecież niech każdy prowadzi swojego bloga jak chce, bla bla bla. Okej, znamy to i przerabiamy przy każdej możliwej okazji. To nie jest tak, że ja chcę teraz obrazić wszystkich w koło, czy zmienić albo wpłynąć (no, może a little bit) na nich. Tu chodzi o dbanie o czytelnika.
Yes, I said that and I'm proud. 
Rozumiecie, o co mi chodzi? Nie?
I do czego szanowna autorka zmierza? 
Sprostuję. 
Chodzi mi kurka o to, że przewijając suwak bloggera widzę recenzję czegoś tam, albo post z ciuchami. Okej, wchodzę i szukam something interesting. I nic. Pustka. Niby są zdjęcia w HD i w ogóle łał, szablon pięknie wykonany (pewnie kupiony) i jeszcze w tle gra melodyjka- istny afrodyzjak! Z drugiej strony znowu widzę tego samego sponsora, ten sam tekst i nic więcej. 
Już mniej więcej czujecie ten temat? Nie?
No dobra, to może inaczej. Czytelnik nie ma swobody w wypowiadaniu się. I spytasz 'Jak to? Przecież nikt nikomu nie zakaże wyrażać opinii!'- no tak to, drogi blogerze, że czytając kolejną recenzję wosków YC albo o bluzce (wow bardzo przewiewna wow tyle radości wow) komentator nie może być oryginalny. Albo napisze, że miał taki produkt i sobie chwali, lub nie, albo że nie miał, ale chciałby mieć, lub nie, ALBO heeej fajny post, zapraszam do siebie, buźka! Dla mnie osobiście takie komentarze są nudne jako dla osoby, która sama musi je pisać, bo nie chce zawieść danego blogera, a co dopiero z perspektywy takiego autora. Mówi się przecież, że jak masz pisać bzdury, to nie pisz wcale (z mową też jest podobnie, ale okręciłam to dla potrzeb posta), ale ja chcę komentować, chce się wypowiadać i uwierzcie mi, że większość blogów, które czytam (na szczęście) nie są takimi kopiami, więc mam pewnego rodzaju swobodę. Ale co z pozostałymi? 

Mam wrażenie, że moi czytelnicy też mogą mieć problem z wypowiadaniem się. No bo co mogą napisać pod postem w takim stylu, jak ten? Okej, laska się wypowiedziała. Co dalej? Skończyła już wątek, czy coś tam jeszcze wyskrobie? A może to była wersja robocza, a głupia zamiast zapisać- opublikowała. 
I pytanie skąd ja to wiem? Kurcze no stąd, że rośnie liczba obserwatorów, ale komentarzy coraz mniej. I zastanawiam się czemu. Statystyki też rosną w górę, jak szalone. Ale jedno, drugie i trzecie są zupełnie nieadekwatne. I nie wiem, czy jestem kolejną blogerką, która przewija te same tematy, czy po prostu nikomu nie chce się czytać. 
Dajcie mi znać, co uważacie. Zgadzacie się, czy nie? Chętnie z Wami o tym podyskutuję :)

Ten post był taką miłą odskocznią od zbliżających się matur (Panie, trzymaj mnie w opiece), ale koniec tego dobrego. Lalka, Wesele, Pan Tadeusz oraz literatura z okresu wojennego , a zwłaszcza to ostatnie to moje przeczucia związane z językiem polskim. 

Pamiętajcie, żeby trzymać za mnie kciuki!! :) Buźka

niedziela, 20 kwietnia 2014

Kicz i tandeta

Zbliżały się święta, więc trzeba było wszystko posprzątać, trzeba było gotować, najlepiej powyrzucać śmieci, które gdzieś tam się zbierały, bo Jezus przychodzi i patrzy na Twój dom przez umyte okna. (oczywiście dlatego, że przez nie patrzy muszą być umyte)



Posprzątane mieszkanie trzeba było ładnie wystroić we wszelkiego rodzaju figurki z króliczkami (zającami, niech będzie), w jajka (pisanki), koszyczki, bukszpany i inne tego typu rzeczy. Trzeba było powiesić firany, mogły być zwykłe białe, koniecznie wyprasowane, a mogły być kolorowe, w pisanki, albo w kurczątka (awwww). 

Cały ten wystrój daje całkiem ładny efekt, o ile się nie przesadzi z wyborem dodatków. Wtedy mamy do czynienia z tandetą. Tandeta jest wtedy, kiedy ktoś za cholerę nie ma wyczucia i ma dosłownie naciapane komody i stoły wszelkimi ozdóbkami, aniołkami, słonikami i Bój jeden wie czym jeszcze. Kicz jest taki sam jak tandeta, to tylko kolejne określenie utwierdzające nas w przekonaniu, że czegoś jest za dużo w danej rzeczy, lub jakiejś konkretnej rzeczy jest po prostu zbyt wiele. 

Ale co ma kurczak na firanie do człowieka? I o co chodzi z tym kiczem? U mnie w domu nie ma tego kiczu, moja mama nie cierpi tandety, podobnie jak ja i za wszelką cenę zawsze się tego wystrzegamy. Ale nie o to mi dzisiaj chodzi. Małymi krokami zmierzam do tego, że dzisiaj ludzie są tandetni

Zaraz pani Xińska powie ' Ale przecież ja nie jestem tandetna, bo ja też nie lubię tandety, ubieram się zawsze z umiarem i nigdy nie przesadzam '- owszem, ale tu nie chodzi o bycie tandeciarzem z zewnątrz. Wszystkie młode pokolenia są kiczowate. Nie wiem jak wygląda to u starszych pokoleń, bo z tego co się orientuję, to kiedy coś było zepsute, to się to naprawiało. A dzisiaj? Wyrzuca się zepsuty przedmiot na rzecz innego, może ulepszonego, ale wciąż nowego

Tak jest właśnie z ludźmi. Są tandetni, bo zmieniają zabawki raz po raz. Zabawki, to ludzie. Tak siebie wszyscy traktujemy. Nie obdarzamy się wzajemnym szacunkiem. Nudzimy się sami sobą. Nie ma takiego zainteresowania, na którym jednostka mogłaby się skupić. Nie- bo społeczeństwo tego nie akceptuje. Wszystko jest negowane, łącznie z zajściem w ciążę w wieku lat dwudziestu (a przecież mogła mieć tak wspaniałe życie!) i marzeniami szesnastoletniej Karoliny z Pipidowa Dolnego o zostaniu piosenkarką (hera koka, hehe-hehe). 

Teraz niestety jest tak, że na wszystko musi być zgoda. Zgoda wyrażona przez ludzi. Ludzi nam obcych, przez internautów. Nie znających się na życiu i jako typowe #słegi spędzających 24/7 przed tabletem (chciałam pisać, że przed komputerem, ale to już passe). 

Nie możesz mieć pomysłu na siebie. Nie możesz wyróżniać się z tłumu i, co gorsza, nie wolno Ci wyrażać własnego zdania. #hatersgonnahate, takie życie. 

Co ja bym zrobiła, gdyby w mojej szkole wiedzieli, że mam tego bloga? Wpadłabym w rozpacz. Wiecie czemu? Bo masa hejtu poleciałaby z taką prędkością, że nie zdążyłabym się nawet obrócić, za to mój blog obróciłby się w popiół. Nie mogę założyć fanpage, bo bloga piszę swoim imieniem i nazwiskiem, nie mam pseudonimu artystycznego (gorąca_kicia666). Jeżeli bym to zrobiła, wszyscy dowiadywaliby się powoli, aż w końcu wiedziałby każdy. Powiecie mi ' Przestań, wcale by tak nie było ' to wiedzcie, że do mojej szkoły chodziła jeszcze rok temu dziewczyna, która też ma bloga i dzięki niemu zyskała wiele niesamowitych ofert. Bloggerka SwaggieX- znacie? Bloggerka modowa, wystąpiła w kilku teledyskach i tak dalej. Nigdy za nią nie przepadałam, bo patrzyła na mnie z góry. 

Po cichu, w ukryciu przed światem szkolnym zbierała sobie fanów na blogu. Raz po raz. Zebrało się ich ogrom. Oglądalność rosła jak oszalała. Tylko pozazdrościć. Wtedy upubliczniła na swym profilu facebook'owym fanpage i się zaczęło. Anonimowe wyzwiska, wszystkie sekrety wyrzucane z czasów już niepamiętnych. Wszystko, żeby ją splamić. Mogłam być w tej grupie razem z moimi koleżankami. Wyzywać anonimowo i 'wyrażać swoją opinię', która tak naprawdę byłaby nieprawdziwa, ponieważ tej dziewczyny nie poznałam osobiście. 

Ale jaki jest koniec tej historii? No taki, że ten blog owszem, jeszcze istnieje, ale aktualnie pojawiają się po dwa, trzy komentarze. Nic więcej. On jest, ale go nie ma. To tak, jak jesteśmy chrześcijanami, koniecznie musimy mieć posprzątane dla Jezusa, ale do Kościoła nie pójdę, bo mnie dupa boli. 

Takim akcentem zakończę moje dzisiejsze wywody. Chciałam z początku napisać tylko życzenia wielkanocne, jednak skusiłam się na monolog- i dobrze. A komu się nie podoba, to szkoda.

A teraz:

Wesołego Alleluja, Mokrego Dyngusa i Bogatego Zająca życzę ja :-)

piątek, 11 kwietnia 2014

April Lovers

Wiem, że nawet nie ma połowy kwietnia, ale te rzeczy, które nazwałam swoimi 'kochankami' w pełni zasługują na uznanie i rozgłos. Na marzec też byłoby nie fair o nich pisać, bo korzystam z tych gadżetów od niedawna. Jeśli jesteście ciekawe co tam mnie w tym miesiącu zachwyciło, keep reading.




Psik-psik-psikadełko. Glisskur produkuje wiele odżywek w spray'u, które ratowały mi nie raz tyłek (tzn. moim włosom). Poprzednio miałam wersję z płynnym jedwabiem, ta jest po prostu regenerująca. Obie działają podobnie- włosy są bardziej miękkie, łatwiejsze w rozczesywaniu. Niestety widać (a przecież to końcówki!), że lekko przetłuszcza. Można mu to wybaczyć za działanie zbawienne, bo miałam na głowie największe siano ever... ;/


Swego czasu miałam problem z podkładem od Golden Rose, który wysuszył mi skórę w okolicach oczu. Długo szukałam kremu, który by zaradził efektowi suchych skórek, aż natrafiłam na AA Pielęgnacja Młodości. Krem stosujemy na dzień, jak i na noc. Nie wpływa na wytwarzanie dodatkowego filmu na skórze, ładnie pachnie, a zaraz po aplikacji miałam wrażenie, że lekko piecze (bardzo lekko, prawie niewyczuwalnie- nie wiem, czy to reakcja alergiczna, czy nie). 


O tym podkładzie czytałam dużo i na wielu blogach. Nie mogłam się przełamać, bo widząc napis 'matte' byłam pewna, że to kolejny podkład z serii 'świecę się jak psu jaja'. Przełamałam się i nie żałuje mimo, że nie osiągam tym podkładem efektu matu. Co więcej nie przejmuję się tym, nawet nie nakładam na niego pudru. Wszystko to dzięki kremowej konsystencji, która zapewnia idealne pokrycie wszelkich niedoskonałości- a przecież o to mi chodziło. Całkiem możliwe, że znalazłam swój podkład idealny :)


The last, but not the least, czyli Tangle Teezer i u mnie :) Nie widzę sensu, by pisać o tej magicznej szczotce osobny post. Nabyłam ją na allegro dokładnie na stronie o tym linku KLIK w wersji kompaktowej, różowej. Oczywistym jest, że już jest moją ulubienicą. Czesze włosy idealnie, wyrywa, ale mało no i rozprowadza naturalny łój po całych włosach, zatem świecą się one naturalnie. Coś czuję, że nie będę potrzebować już odżywek :)

A na deser mam dla Was muzykę, bo dawno nic nie podrzucałam. Łapcie:

Jeżeli nie utożsamiam się z jego bólem, to wiem, że coś jest ze mną nie tak. Może gdybym poznała James'a osobiście wiedziałabym co tak bardzo go boli. Niesamowity depresant, jeżeli lubisz sobie posłuchać muzyki, żeby się jeszcze bardziej dobić, to tutaj idealnie trafiłeś/aś. 


Piotra znać powinni wszyscy z zespołu Coma. Nie przekonuje mnie do siebie utworami tego zespołu, jednak w tym karmelovym utworze jak najbardziej :) 


Któraś bloggerka kiedyś napisała, że gwałci riplay na tej piosence, więc włączyłam z ciekawości. Birdy to jedna z moich ulubionych wokalistek młodego pokolenia, ale tą piosenką po prostu zmiażdżyła wszystko. Mistrzostwo. Za głos, za tekst. 

Trzymajcie się ciepło w te zimne dni, pa!

P.S. Dziękuję za ponad 50 obserwatorów i prawie 12 tysięcy wyświetleń :)

sobota, 5 kwietnia 2014

"I want" lista

...czyli co chcę, co mi się marzy i co mieć muszę! :)


1. i 2. Lustrzanka, aparat, lomogram- cokolwiek. Potrzebuję aparatu robiącego dobrej jakości zdjęcia. Ale nie takiego w telefonie, wszystko, byle nie to. Brak aparatu zatrzymuje mój (wierzcie, lub nie) rozwój artystyczny. Uwielbiam fotografować, zawsze się do tego garnę jako pierwsza.

3. Kolorowa biżuteria na lato. Nie tylko bransoletki, ale kolczyki, naszyjniki, opaski i Bóg wie co jeszcze- również. Chcę, chcę, chcę! :)

4. Mieć cokolwiek z nagryzionego jabłka to marzenie podążające za mną odkąd pierwszy raz padła nazwa Apple w Polsce. Srajfon, srajpad, srajbook i tak dalej... Obojętnie- przyjmę w każdej formie :)

5. To marzenie już spełniłam, identyczny model reeboków mam na swoich nogach i są niesamowite! Piękne, wygodne! M-A-R-Z-E-N-I-E!

6. Jakiś plecak na lato, lub nowa torba, torebka. Mam dość gównianej jakości toreb z którymi zawsze po kilku dniach użytku coś jest nie tak. Plecaczek na lato jak najbardziej na plus :)

7. Dokładnie ten model stroju kąpielowego CHCĘ i będę go mieć mimo ceny. Victoria's Secret tworzy piękniejszą bieliznę niż Intimissimi i wszystkie inne razem wzięte, dlatego też liczą sobie trzy razy tyle (bo w dolarach), ale liczę na to, że jakością zadowolą mnie na dłuuugo, dłuuugo :)

Moja lista- krótko, ale konkretnie. Jeżeli macie coś z tej listy na zbyciu i chcielibyście mi to oddać- przyjmę z otwartymi ramionami i zadbam jak o własne dziecko! :D 

niedziela, 30 marca 2014

Jak być pozytywnym w blogosferze?

Cześć słoneczka!
Post zawiera średnią dawkę(ale zawsze!) ironii. Zaleca się wyczilowanie i nie branie niczego do siebie. :)

Pytanie w tytule chodzi za mną ostatnio i nie daje mi spać. Zastanawiam się długo, często i gęsto co robić, by być optymistycznie nastawionym do blogosfery, albo jakim trzeba być człowiekiem. Bardzo często jesteśmy nawet na dobrej drodze i czynimy kroki w dobrym kierunku, wtedy pojawia się pan ktoś lub pani ktosia i spychają nas z obranych torów. Ale skąd to wszystko i o czym ja właściwie piszę? Sprawdźcie sami!

Ludzie od dawien dawna zwykli wytykać sobie błędy. Że ta jest za szeroka i nie mieści się we framudze drzwi, że tamta ma pryszcze większe niż powierzchnia Wezuwiusza (taki wulkan), a ktoś jeszcze inny po prostu śmiał wyskoczyć w skarpetach koloru papuciasto-gluciastych w fioletowe prążki do żabki po drugiej stronie ulicy. Zlinczujmy ich zatem i nabijajmy się. A co! BO możemy! Wszyscy jesteśmy przecież idealni.

Mało Wam? Okej, mam lepsze historie. Pani ktosia prowadzi bloga o ktosiowym życiu, czyli typowy lifestyle. I ktoś pani ktosi wytyka nagle, że nagłówek zrobiła wykorzystując zdjęcie z internetu. No co za małpa! Kolejna do zlinczowania! Toć to porażka nad porażkami! Mało tego! Ta pani ktosia to się nawet przyznała przed wszystkimi, że grafik z niej żaden, zatem prosiła tylko o to, żeby bez zbiorowego opierdalu się obeszło (za przeproszeniem) i by szanowna publika przymknęła oko na pewne niedociągnięcia. Ależ oczywiście, że przymknęła.

Są takie chamskie baby, bloggerki, co jeżdżą na zjazdy bloggerskie i zbierają darmowe kosmetyki, robią z nich potem rozdania, lub sprzedają, a wszystko po to, żeby ilość obserwatorów rosła w górę. Jeszcze, żeby było mało, jak się nie dostaną na takie spotkanie to próbują doprowadzić(w pojedynkę lub całą armią), by do spotkania nie doszło. Koniec końców dostają (zasłużony) lincz publiczny, a potem sprawa ucicha i wszystko jest jak dawniej. Ale obserwatorów mniej. I stałych czytelników znów brak. Niedobrzy czytelnicy, oj, oj.

Jeszcze fajniejsi są autorzy blogów, którzy nie mają zielonego pojęcia o tematyce, w którą próbują się wkręcić. O, tak jak ja :) Żartuje, oczywiście, bo ja pod żadną kategorię nie podchodzę. Ale spójrzcie na pierwszy lepszy blog, ktoś kiedyś nawet wrzucił na swoim fan page'u link. Laska recenzuje produkty-próbki, które, rzecz jasna, dostała za free. I są to produkty typu żel pod prysznic, szampon do włosów i papier toaletowy (wiem, nikt nie daje próbek). I moje pytanie: jaki jest sens recenzować coś, co każdy zna i ma w domu? To tak, jakby napisać recenzję ładowarki do telefonu. Serio? Czy jest ktoś, kto ma potrzebę znać obsługę ładowarki? Jeżeli jest- śmiało, łapka w górę! Przeproszę osobiście.

No i są tacy, którzy non stop piszą posty o tym kto jest zły, a kto nie dobry. Aktualnie jestem w tej grupie tylko przez ten post, który właśnie czytacie. Nikomu wolno nakazywać i zakazywać co pani ktosia z panem ktosiem robić powinni, jak się prowadzi bloga. Można dawać wskazówki, owszem. Nie powinno się jednak pisać ' Nie możesz mieć tła w kwiatki/ Możesz przeklinać do woli ' . Każdy pilnuje swojego interesu i nie wciska swego nosa pod cudzą pachę (bo można się nieźle przejechać!)

I teraz, kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że każdy jest inny, że każdy kieruje swą chciwość w innym punkcie możemy w końcu odpierdzielić się do tych biednych ludzi i dać im spokój. Nie mówię tu o skrajnych sytuacjach, w których blogerka niszczy spotkanie nastawione głównie charytatywnie (więcej np. tu). Mówię o sytuacjach, w których pani skopiowała zdjęcie z internetu i wrzuciła je w nagłówek, albo zwyczajnie nie wkleiła swojego zdjęcia, bo ceni sobie autorską prywatność.

To tyle. Zastanówcie się nad tym i wypowiedzcie, miałam potrzebę się rozpisać, zastanowić nad tym tematem i oficjalnie czuję się spełniona :) Żeby było jasne i oczywiste, to nie mówię, że WSZYSTKIE BLOGERKI/RZY tacy są. Nie napisałam tych 'przemyśleń' na przykładzie danej postaci (no, poza jednym podpunktem).
A tak w ogóle, mam dzisiaj 19ste urodziny. Jipiiii! Ostatnie naste, ahh ten czas leci.
P.S. Skinny w bikini będzie kontynuowane na osobnym blogu, który będę prowadzić razem z Monnie :) Na dniach, gdy ustalę więcej informacji, wszystko Wam przekażę :)

Miłej, słonecznej niedzieli :)


środa, 19 marca 2014

O polskiej służbie zdrowia, czyli mój pierwszy raz na izbie przyjęć

Hej, moi drodzy!
Dzisiaj nic przyjemnego tu nie przeczytacie. Będzie mnóstwo narzekania i moja (mało ciekawa) historia o wypadku, jaki miałam kilka dni temu- jakie są jego konsekwencje i, najważniejsze, co tak właściwie się stało? Jeżeli jesteście ciekawi, czytajcie dalej.

Zacznę może od faktu, o którym praktycznie nikt w blogosferze nie wie (bo się jeszcze nie chwaliłam), że mieszkam/pochodzę z Bydgoszczy (kuj.-pom.). Jeżeli ktoś nie kojarzy tego miasta, to może takie hasełka jak: ZAWISZA, czy Wyspa Młyńska co nie co podpowiedzą. Ale do rzeczy... 

Historia jest taka, że moja mama, farmaceutka z wieloletnim doświadczeniem i przeogromną wiedzą na temat wszelkiego rodzaju leków nigdy nie mogła znaleźć sobie pracy w tym pięknym mieście. Niestety (albo i stety) pojawiła się okazja pracy w Solcu Kujawskim (kto wie/zna-łapka w górę!) i tam dojeżdżała przez lat osiem. Jak to w życiu bywa, pojawiła się nowa, lepsza oferta pracy. Możecie się domyślić, że mamusia szybko zrezygnowała z tej mieściny na rzecz innej, bliżej jednak leżącej wioski tuż za Bydgoszczą. 

Po co taka historia? A no po to, żebyście wiedzieli, drodzy czytelnicy, że moja mamusia musiała odebrać w poniedziałek z byłego miejsca pracy jakieś ważne dokumenty. Ja, kochana córka zasugerowałam, że przejadę się z mamusią- a co! Taka wycieczka to zawsze dodatkowe pięć minut czasu spędzonego razem. 

Wszystko fajnie, pięknie. Zostałyśmy przywitane ciastem i ciepłymi napojami. Czas się zbierać, dochodziła siódma, a w domu czekał piesek do wyprowadzenia. Ruszyłyśmy z powrotem na Bydgoszcz i niedaleko naszego mieszkania doszło do wypadku- rzecz jasna z naszym udziałem.

I powiem Wam, że jest to sytuacja śmieszna, bo (ja i mama) dostałyśmy tylko lekko w dupę (samochodu, oczywiście), a głowami odbiłyśmy się tak mocno od zagłówków, że zabrali nas w dwie różne karetki pogotowia. Szał, co? No i pojechaliśmy dwie ulice dalej do izby przyjęć szpitala, którego nazwy podawać nie będę z przyczyn oczywistych- mam zamiar ładnie tutaj nasmarować o tym miejscu. Pierwszy raz w karetce, pierwszy raz pobierali mi krew i pierwszy raz miałam założony kołnierz ortopedyczny (czy jaki tam). Spójrzcie, jak wyglądałam z moją mamą



A teraz ponarzekam... Siedziałyśmy trzy godziny bezczynnie tylko po to, żeby się dowiedzieć, że WSZYSTKO JEST CACY :) Cudownie, prawda? Ja wiem, że to jest nic, bo przecież ludzie i po 6 godzin tak siedzą... I nie najgorszy był czas, który zmarnowałyśmy, ale fakt, jak nieprzyjemnie tam było. Wiadomo, szpital to miejsce, gdzie zdrowi ludzie nie przychodzą, to nie jest miejsce do schadzek, kawiarnia czy kino. Tam ludzie cierpią, płaczą, umierają. Jedyne, czego chciałabym w takim miejscu to czystość. I taka czystość typowo sterylna. Z tym kojarzy mi się szpital: białe łóżka i szafki, miejscami zielonkawe czy brzoskwiniowe elementy. Podłoga wypucowana na błysk, a odwiedzający musi kupić worki na buty za dwa ziko w kulko-macie (huehue), albo ubrać nań te z biedry. I wolę taką sterylność, niż krew na podłodze, obsikany kibel i podłogę, ubrudzoną posadzkę itp. Chciałabym też troszeczkę życzliwości. Do prawdy, czy tak trudnym jest powiedzieć: "toaleta jest prosto i w lewo", zamiast "przecież mówię, że tam!"? Wymagam za wiele, okej. Pani była widocznie zmęczona siedzeniem przy komputerze, znowu okej. Ale w takim miejscu, jak szpital, czy izba przyjęć powinno się być wyrozumiałym dla pacjentów. I jeżeli ktoś ma charakter starej, wrednej baby, no to sorry winnetou, ale do pracy z ludźmi się nie nadaje i do takiej pchać się nie powinno. 

Okej, ponarzekałam, zwierzyłam Wam się i jest mi lepiej. Dodam jeszcze, że na mojej karcie 'wywiadowej' napisano, że narzekałam na ból szyi, gdzie wyraźnie zaznaczyłam, że boli mnie bania*. Żeby było lepiej, boli do dziś. Przeżyję, bo żyć muszę. A panowie z karetki byli całkiem, całkiem (mili) :)) 

A Wy? Macie jakieś ciekawe przygody z polską służbą zdrowia? Podzielcie się, powyzywam razem z Wami :)
Następny post będzie kolejnym z serii Skinny w bikini- nie przegap! :)
Buziaki!



*mam na myśli głowę, jakby co :P

czwartek, 13 marca 2014

Skinny w bikini #pośladki

Hej, hej i czołem!



Na wstępie chciałam tylko poinformować, że bardzo się cieszę z tak entuzjastycznego podejścia do skinny w bikini, czyli lata w bikini oraz z Waszego odzewu. Ćwiczenia, które przygotowywałam dla potrzeb poprzedniego posta(tak, jak i dzisiejszego) musiałam dokładnie, kilkakrotnie przemyśleć i przećwiczyć, by wszystko wyszło dobrze i po mojej myśli. Dlatego niesamowitą radość sprawiacie mi pisząc, że to, nad czym się napracowałam naprawdę komuś może się przydać. Jednak żeby nie przedłużać, zapraszam do dalszej części :)
Dzisiaj ruszamy z kolejną dawką ćwiczeń, tym razem na ciekawszą partię ciała- pośladki. Same się nie zrobią, dlatego ruszamy dupska sprzed ekranu i lecimy! 
źródło
Ćwiczenie #1
Stań w lekkim rozkroku. Załóż ręce na ramiona lub wyprostuj je. Wykonuj przysiady tak, aby linia graniczna kolan nie wykraczała poza linię palców u stóp. Ćwiczenie można wykonywać z obciążeniem, np. sztangą na karku, lub sztangielkami z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała. Powtórz 20 razy.

źródło
Ćwiczenie #2
Na macie lub na podłodze przyjmij pozycję podpartą na kolanach i dłoniach. Plecy utrzymuj wyprostowane. Następnie wykonaj wykopy prawą i lewą nogą do tyłu (w górę) w 20-stu powtórzeniach na każdą stronę. Pamiętaj, by nie odkładać nogi na podłoże po każdym powtórzeniu- ćwiczenie wykonuj w jednym ciągu. 

źródło
Ćwiczenie #3
Na macie lub na podłodze przyjmij pozycję podpartą na kolanach i dłoniach. Plecy utrzymuj wyprostowane. Następnie wykonaj prawą i lewą (wyprostowaną lub zgiętą) nogą ruchy okrężne do zewnątrz. Ćwiczenie powtórz 20 razy na każdą stronę.

źródło
Ćwiczenie #4
Stań w lekkim rozkroku, następnie wykonaj wykrok prawą nogą. Wróć do pozycji wyjściowej i to samo wykonaj z lewą nogą. Pamiętaj, by schodzić kolanem przeciwnej nogi jak najbliżej ziemi (nie ma jej jednak dotykać!), a wykroki powinny być duże. Powtórz ćwiczenie po 20 razy na każdą stronę.

źródło


źródło
Zapamiętaj!
Ćwiczenia wykonuj w odpowiednim dla siebie tempie i dawaj z siebie zawsze 100%! Można je mieszać, dodawać lub odejmować ilości powtórzeń i serii- wszystko po to, byś czuła się najlepiej podczas ciężkiej pracy!
Ćwiczenia te możesz modyfikować na dowolny sposób, jak tylko zechcesz :) 

I co myślicie o tych ćwiczeniach? Podobają się? Lubicie? Ćwiczycie w domu, czy na siłowni? Informujcie na bieżąco, chcę znać Wasze zdanie na ten temat! I w razie pytań- walcie w komentarzach :) Buźka!

P.S. Zamieniam się w drugą Chodakowską... :)