sobota, 10 stycznia 2015

Gwiazdy mojego dzieciństwa


Każdy je miał. No bo co to za dzieciństwo bez gromadki idoli, do których plakatów śliniło się, do których muzyki radośnie podskakiwało się na kanapie, a do których filmów wzdychało się z błogością.

U mnie było ich zdecydowanie za dużo. Jako, że jestem osobą wiecznie-marzącą i myślącą o niebieskich migdałach, to bardzo łatwo przychodziło mi wyobrażanie sobie romansów z takimi właśnie osobami.

Podzieliłam wszystkich na dwa podzespoły: aktorzy i muzycy, bo w innych grupach nigdy nie przebierałam.

MUZYCY
Nie do końca jestem pewna, czy każdy kojarzy Jesse McCartney, ale właśnie ta delikatna buźka, którą okalały blond kosmyki była moim obiektem westchnień. Utworem Beautiful soul podbił serce moje i wielu dziewczyn(dziewczynek), które wtedy oglądały produkcje kanału Disney Channel. Nigdy nie wyleczyłam się z tej miłości i co jakiś czas sprawdzam co dzieje się u mojego blondasa :)

THAT smile :)
Wcześniej lubowałam się w US5, jednak było to tylko uwielbienie do muzyki i nigdy, prze-nigdy nie byłam zakochana w żadnym z wokalistów tego boys bandu. (no, może poza Richim i Chrisem..)

I teraz niech mnie wszyscy wyśmieją, bo uwielbiałam Billa z Tokio Hotel! Tak, to była prawdziwa miłość, bowiem dochodziło do aktów fizycznych (całowanie z plakatami na przykład). Nie było drugiego takiego języka, którego nauczyłabym się szybciej, niż język niemiecki właśnie dzięki piosenkom tego zespołu. Może dlatego, jako jedna z nielicznych, w latach szkolnych nie miałam najmniejszego problemu z czytaniem, czy mówieniem po niemiecku. 


A kiedy przeszła mi chrapka na chłopców, to przerzuciłam się na dziewczynki. Taak, dobrze czujecie, czas na Hannah Montana i jej cukierkowy, cudowny świat (jeszcze bez kuli i całej tej akcji #freethenipple). Pamiętam jak dziś, siedziałam przed telewizorem i przeskakując z kanału na kanał ujrzałam nowy, Disney Channel, który był nowością w Polsce. Po kilku nudnych, dziecięcych serialach zobaczyłam ją, blond-włosą utalentowaną dziewczynę i zostałam jej fanką po dzień dzisiejszy (mimo krótkich włosów, głupkowatego zachowania).



Mimo, że Miley Cyrus jest moją idolką do dzisiaj, to kiedy skończyła się moja faza na HM, przerzuciłam się na ostatnią już gwiazdkę muzyki pop, czyli... (werble proszę) Justin Bieber. Tak, miałam sny o nim, marzenia, wzdychałam i płakałam, bo tak bardzo chciałam, żeby zagrał koncert w Polsce (i zagrał, ale nie było mnie na to stać). Nie jestem jedyną osobą, która uległa jego wdziękowi i mimo, że robi dość shitową muzykę, to cenię wszystkie jego osiągnięcia.


AKTORZY
Wspomniany wcześniej Jesse również pasowałby do tej kategorii, ale skoro wrzuciłam go już do tamtego worka, tutaj zostanie pominięty. Są jednak inni aktorzy DC, którzy zapadli mi w pamięć. Np. Bracia Sprouse, czyli bliźniaki ze słynnego serialu Nie ma to jak hotel. Uwielbiałam te ich słodkie buzie, dorastałam w sumie równo z postaciami, jakie odgrywali.


Oglądaliście kiedyś Wredne dziewczyny? Nie? A to pech! Bo akurat dzięki temu filmowi pokochałam Lindsay Lohan. Ta rudowłosa piękność była moją faworytką już w latach wcześniejszych, lecz dopiero przy tej produkcji zrozumiałam, jak bardzo uwielbiałam tą aktorkę. Później w Garbi, super bryka podbiła moje serce jeszcze bardziej.

Wersja blond, ale i tak ♥

O niej zapewne słyszeliście nie raz. Nie jestem pewna, czy życie prywatne doprowadziło do końca jej kariery, czy może po prostu jej gwiazda zgasła, ale ta twarz filmów Disney'a była dosłownie wszędzie. Hillary Duff oszołomiła mnie swoją bajeczną barwą głosu, ogólną aparycją i tymi bystrymi oczami.


Ostatnia, ale nie mniej ważna, co pozostałe postacie. Tym razem Polka, dla urozmaicenia. Kto słyszy jej nazwisko myśli Niania Frania, bo tak, mowa o Agnieszce Dygant, gwieździe Fali zbrodni, Niani, Prawie Agaty i wielu innych polskich wytworach. Całkiem możliwe, że polubiłam ją, bo ktoś kiedyś powiedział, że jestem do niej strasznie podobna (a to przecież coś wielkiego być podobnym do znanej osobistości!) 


No a Wy, kogo uwielbialiście, gdy byliście jeszcze dziećmi? :) Może te gwiazdy są waszymi ulubieńcami do dnia dzisiejszego? 

niedziela, 7 grudnia 2014

O plusach bycia na studiach technicznych

...a dokładniej takich studiach technicznych, gdzie znacznie przeważa ilość mężczyzn, niż kobiet. 

Ale zanim zacznę o moim życiu typowej studentki, chciałabym Was, tych, którzy czytają mojego bloga, jak najserdeczniej przeprosić za tak długą przerwę w pisaniu (aż boję się sprawdzić datę ostatniego posta) i pogratulować, że jeszcze NIKT nie odłączył się od grona obserwatorów. NIKT! Jestem pod wrażeniem, bo ja bym dawno dała sobie z taką 'blogerką' spokój... Ale może właśnie dla tej (prawie) 60-tki powinnam pisać i z takim nastawieniem chcę tutaj wrócić. Małymi kroczkami, powoli, aż wrócę na swoje odpowiednie w hierarchii miejsce.

A teraz wracamy do głównego tematu, czyli STUDIA. 
Jak zapewne zauważyliście mój kierunek studiów do 'babskich' nie należy w żadnym wypadku. Komukolwiek nie powiem o tym co studiuję, zawsze pada pytanie: "Dlaczego? Przecież to męski kierunek..."
I właśnie w tym rzecz...


Wierzcie mi, lub nie, ale nie szłam na mechanikę i budowę maszyn po to, żeby znaleźć sobie męża. Nie, ja tutaj szukam zawodu, ale też zrozumienia. 
Otóż w roczniku na 120 osób przypadły tylko trzy dziewczyny, w tym ja. Dla porównania kontakt z nimi jest na o wiele niższym poziomie, niż z chłopakami, z którymi mam okazję wykonywać różne projekty, laboratoria itp. 

Chłopacy, większość w wieku 19-stu lat mają już pewne doświadczenia z dziewczynami i wiedzą, że jak okres, to nie zachodzimy za skórę, że jak problemy z chłopakiem, to schodzimy z drogi, że jak zła ocena, to pocieszamy i pomagamy. Dziewczyna nigdy nie zrozumie drugiej tak, jak chłopak zwłaszcza wtedy, gdy chce z nami konkurować. 

Tak, to jest najgorsze. Nasza płeć piękna jest wyspecjalizowana w rywalizowaniu między sobą o względy u chłopaków, o oceny, kto lepiej wygląda, kto ma droższe buty, podczas gdy chłopcy rywalizują ze sobą tylko podczas zajęć WF. 

Chore, ale prawdziwe. Sama dobrze się czuje, kiedy dostanę coś lepszego od mojej rywalki (a to ciężka zawodniczka, daję słowo!), ale wszystko w granicach rozsądku. Po co podkładać sobie świnie, skoro mamy razem spędzić pięć lat? Warto? 

Każdy o swoje wyniki na studiach walczy, jak mu zależy. Ja walczę na poziomie średnim, ale walczę. Mam natomiast koleżankę, która zdobywa same piątki i ciągle jej mało, o stypendium chce walczyć bo predyspozycje ma (po trupach do celu, ale będzie hajs dzifko), chociaż i tak spotka ją wróg całego naszego kierunku: mechanika. 

To przedmiot legendarny, a wykładowca jest równie archaiczny. Niezastąpiony. Jedyny i niepowtarzalny. Postrach uczelni. Profesor nad profesorami. I obleje wszystkich. HA! Wtedy będę się śmiała. W końcu wszyscy zapłacą 330PLN, nie będę w tym osamotniona. :) 

Ja dopiero zaczynam, ale już wiem, że warto czasami poświęcić jedno popołudnie na naukę, zamiast siedzenia i gapienia się bezczynnie w ekran (gdybym chociaż posty pisała...). Lepiej raz zostać w domu, niż później uczyć się wtedy, gdy inni mają wolne. 

A Wy? Jak wspominacie swoje studia? A może również jesteście na studiach technicznych i macie jakieś ciekawe doświadczenia, którymi chciałybyście się podzielić? Dajcie znać koniecznie! :)







piątek, 5 września 2014

O życiu w Szkocji

Hiya, jakby to powiedział typowy Szkot! :)



Moje dwutygodniowe wakacje w Szkocji spędziłam głównie w miasteczku Bathgate (ok.40 mil od Glasgow) u rodziców mego lubego. Przez pierwsze trzy dni zupełnie nie mogłam się przyzwyczaić do klimatu, deszczowej i ponurej pogody, a nawet wody w kranie. Właśnie ten czas spędziłam na skarżeniu się na ból brzucha, głowy i ucha.
Gdy wszystko minęło i mogłam spokojnie wystawić nos za drzwi bardzo szybko zauważyłam wiele różnic między naszym krajem, a Szkocją.
Przede wszystkim mentalność ludzi jest zupełnie inna. Nikogo nie interesuje co Pani Kazia ma na obiad, a co Pan Włodek ubrał na zakupy w Tesco. No, chyba, że jest się Polakiem. Tak, dobrze widzicie- cebulandia rozprzestrzenia się z prędkością światła, a ja, pilnie wsłuchująca się w brzmienie cudownego, szkockiego akcentu, słyszałam co chwilę kurwa mać, weź 30 bo się opyla, itp. Nosz cholera jasna! Nawet na kasie w Lidlu oczekiwałam, że obsłuży mnie jakiś rodak, a tu ch*j w bombki strzelił!

Ale dość o Polakach, bo przecież o Szkotach pisać miałam.

Tak więc Szkoci chyba żyją według znanej w Polsce sentencji miej wyje*ane, a będzie Ci dane! Wystarczy spojrzeć na ich ubiór- od razu rzuca się w oczy niedbałość o siebie i lenistwo (albo brak gustu, co kto woli). Bądź, co bądź, jak wielkimi brudasami i leniami by nie byli, przyznać im trzeba, że cierpliwość mają wręcz anielską. Nie widziałam ani razu, by ktokolwiek spieszył się gdziekolwiek z czymkolwiek i jakkolwiek. Przykładem tego była sytuacja w Morrison's, gdzie nastąpiła zmiana kasjerek, która trwała 15 minut i nikt się nie oburzył. Poza mną. No, bo do cholery, ile można się zmieniać?! (typowy polaczek-cebulaczek)

Trzymając się kurczowo tematu zakupów i Szkotów, chcę zwrócić uwagę na to jak bogato im się żyje. Typowy Szkot ma samochód z minimum 2005 roku, dom piętrowy, rodzinę, niewielką, jak na polskie standardy pensję i multum dodatków, które przyznaje mu państwo. A to na remont mieszkania, a to rodzinne na jedno dziecko, a to na drugie, na psa, kota i Bóg jeden wie na co jeszcze.
Ciężko oni nie mają, to na pewno. Zwłaszcza, kiedy w przeciętnym markecie typu Lidl, większość produktów waha się w cenach od 50p. do 2 funtów.
Przeliczając więc nie wartością walut, a ilością, to Szkotowi zarabiającemu 1200 funtów miesięcznie dużo lepiej opłaca się mieszkać w Szkocji, niż Polakowi, który zarobi 1200 złotych mieszkającemu w Polsce. To wszystko zapewne dlatego, że ich pieniądz jest aż pięć razy więcej wart, niż nasz.

Zostawiając codzienny tryb życia przeciętnego Szkota (oni chyba lubią kupować...) warto zwrócić uwagę na to jak malownicze mają otoczenie, bowiem Szkocja jest krajem wzgórz, górek i pagórków pokrytych zieloną trawą, po której stąpają wszelkie kózki, owce, krowy i inne zwierzęta gospodarskie. Zdecydowanie można odetchnąć od codziennych zmagań siadając na ławce na niewielkim wzgórzu i rozkoszując się widokami. Ahh- żyć, nie umierać!

A co warto zwiedzić?
Ja polecam Wam Edynburg pod względem ciekawych budynków i zabytków (właśnie tam mieści się zamek, gdzie nakręcono Harrego Pottera) oraz górę Artura, również w Edynburgu. Jeżeli chcecie się obkupić, koniecznie odwiedźcie najbliższe Primarki- każdy znajdzie coś dla siebie GWARANTUJĘ!
A gdyby ktoś przypadkiem był fanem piłki nożej, koniecznie zobaczcie stadion Celtic w Glasgow- równie ciekawym mieście, choć dużo bardziej nowoczesnym i niebezpiecznym niż Edynburg.

Mam nadzieję, że krótka podróż po Szkocji wraz ze mną nieco Wam przybliżyła jak wygląda życie w tym malowniczym kraju. Trzymajcie się ciepło, póki jeszcze mamy słońce i do następnego postu! :)